W rocznicę powodzi
We wrześniu 2024 r. w południowym dorzeczu Odry, zwłaszcza w obszarze województw dolnośląskiego, opolskiego i lubuskiego miała miejsce niszczycielska powódź, której skutki nie zostały jeszcze do końca usunięte. Zaistniała ona w wyniku intensywnych opadów deszczu oraz ogólnego załamania pogodowego spowodowanego tzw. niżem genueńskim. Podczas powodzi szczególnie ucierpiały Kłodzko, Lądek-Zdrój, Stronie Śląskie, Głuchołazy, Nysa, Szprotawa i Lewin Brzeski. Ten ostatni został zalany w 90%. Poszkodowanych zostało także wiele mniejszych miejscowości i wsi położonych przy wylewających rzekach i strumieniach. Straty spowodowane powodzią i jej następstwami szacowane są w miliardach złotych. Dziewięć ofiar poniosło śmierć.
Na terenach dotkniętych powodzią zniszczonych zostało kilka rezerwatów przyrody, cmentarzy, wysypisk śmieci i spalarni odpadów, a także oczyszczalni ścieków i stacji uzdatniania wody, co ma – i jeszcze długo będzie miało – szczególne znaczenie dla stanu środowiska naturalnego nie tylko na terenach dotkniętych tą klęską, ale w skali kraju. Negatywny wpływ powodzi na środowisko naturalne obejmuje też erozję gleby, zniszczenie roślinności oraz zanieczyszczenie wód gruntowych. Woda z powodzi rozniosła wszelkie zanieczyszczenia, w tym chemikalia, które trafiały do rzek i jezior, szkodząc lokalnym ekosystemom.
Przed powodzią nie da się ochronić w 100%, ale należy mieć opracowane plany i scenariusze ochrony i minimalizowania jej skutków. W związku z tym rodzi się pytanie: kto odpowiada za skalę tego kataklizmu? Wielu mieszkańców zalanych terenów wini Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie. Na przykład mieszkańcy Lewina Brzeskiego zamierzają złożyć pozew zbiorowy przeciwko tej instytucji. Mieszkańcy Stronia Śląskiego obwiniają Wody Polskie o przebicie przez wodę wałów ziemnych w pobliskim zbiorniku przeciwpowodziowym oraz o zaniedbane stanu koryt lokalnych rzek i strumieni. Powódź odsłoniła liczne zaniedbania i niedociągnięcia zarówno ze strony Wód Polskich jak też Rządowego Centrum Zarządzania Kryzysowego. Mieszkańcy regionów dotkniętych powodzią zwracali uwagę na słabą komunikację w zakresie działań prewencyjnych i zbyt późne ostrzeganie o zagrożeniach. W kilku miejscowościach władze nie ogłosiły alarmów w odpowiednim czasie, co spowodowało, że wiele osób nie było przygotowanych na nadchodzące zagrożenie. Zdarzało się, że w komunikatach publikowanych tuż przed powodzią urzędnicy uspokajali mieszkańców zagrożonych regionów. Zapewniali, że nie dojdzie do poważnej katastrofy, informowali, że możliwe są jedynie niegroźne, lokalne podtopienia. Wielokrotnie, gdy konieczna była ewakuacja, informacje przekazywane mieszkańcom były nie tylko opóźnione, lecz także bardzo ogólne i nieprecyzyjne. Wydarzenia związane z powodzią we wrześniu 2024 roku ujawniły istotne niedociągnięcia w obszarze infrastruktury, w zarządzaniu kryzysowym i w obszarze komunikacji, co skutkowało bałaganem, dezorientacją mieszkańców i hamowaniem ich gotowości do działań.
Powódź, która dotknęła Polskę we wrześniu 2024 roku, wywołała doraźną, ale także szybką i skuteczną mobilizację wielu podmiotów i instytucji. W pierwszych, kluczowych dniach powodzi do natychmiastowej pomocy w różnych obszarach zaangażowały się organizacje społeczne, nieformalne grupy mieszkańców z całej Polski, lokalne samorządy, organizacje pozarządowe, firmy prywatne, sektor biznesowy oraz liczni wolontariusze. Powódź obnażyła też niesprawność, niemoc i niedostosowanie do sytuacji kryzysowych ogromnej, biurokratycznej machiny państwa. Ta niezwykle rozbudowana machina, składająca się z wielu, rzekomo wyspecjalizowanych agend i instytucji, okazała się niewydolna, a przed kataklizmem i w pierwszych jego godzinach wręcz nieprzydatna. Swoje zadania wykonali – jak zawsze – strażacy, pogotowie, wojsko i organizacje społeczne. Reszta się po prostu zbłaźniła – np. wspomniane wcześniej Wody Polskie. Co oni robili przez lata? Czym się zajmowali? Wypełnianiem druczków i urzędowych formularzy oraz pobieraniem opłat za wystawianie zaświadczeń i wydawanie zezwoleń, na które zresztą czekało się miesiącami? Publiczne, czyli nasze pieniądze, przeznaczali na niemałe apanaże, urządzanie wygodnych siedzib i zakup dziesiątek, a może setek samochodów do wożenia urzędników. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił prezes Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie – niejaki Daca – to było zamówienie szykownych mundurów dla urzędników Wód Polskich, a swój własny przyozdobił insygniami admirała. Ot urzędnicza skromność. Na długo przed powodzią mieszkańcy, lokalne władze, a nawet internauci alarmowali, że zbiorniki retencyjne są pełne, a Wody Polskie nie podejmują żadnych działań prewencyjnych – nie spuszczają z nich wody, by były gotowe na przyjęcie nadwyżki z prognozowanych opadów.
Niezadowolenie z działań Wód Polskich, nie tylko w związku z powodzą w 2024 roku, ale i w innych obszarach, było tak duże, że wiceminister infrastruktury Przemysław Koperski zapowiedział likwidację tej instytucji. Na razie skończyło się jedynie na odwołaniu prezeski Wód Polskich, Joanny Kopczyńskej. Mówi się, że system zarządzania wodami w Polsce czeka gruntowna reforma. Planowane jest decentralizacja zarządzania zasobami wodnymi, a część kompetencji mają przejąć samorządy i nowo powołana instytucja – Krajowa Administracja Wodna. Tylko czy to coś zmieni?
Rodzi się pytanie: co wraz z Wodami Polskimi robiły w sprawie powodzi inne instytucje odpowiedzialne za zapobieganie katastrofom naturalnym? Czym wykazały się Rządowe Centrum Zarządzania Kryzysowego oraz wszystkie wydziały bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego, które działają w każdym województwie, powiecie i gminie? Jak przygotowały mieszkańców i cały kraj na kataklizm, którego należało się spodziewać? Przecież „pracuje” tam tysiące urzędników – są w każdej gminie, powiecie, województwie i w rządzie. Co robili biurokraci w innych instytucjach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju? Wypełniali druczki i formularze? Pisali do przełożonych radosne sprawozdania? Powiem co: dbali o własne posadki, o jak najwyższe apanaże i o to, by nikt im innymi sprawami głowy nie zawracał. Kto kontrolował tych ludzi? Tacy sami biurokraci jak oni. Byle w papierkach się zgadzało, a co zresztą? A choćby i potop